Wszyscy znamy całe mnóstwo bajek, filmów, komedii romantycznych, w których po różnych trudnościach miłość ostatecznie zwyciężyła, połączyła dwoje ludzi, a potem żyli długo i szczęśliwie. Kiedy składamy przysięgę małżeńską, obiecujemy miłość wierność i uczciwość oraz że wytrwamy razem póki na śmierć nie rozłączy. Co dzieje się potem? Bajki kończą się na tym pięknym momencie, a mało która komedia romantyczna ma swój ciąg dalszy. Zwykle zaczyna się proza życia i okazuje się po pewnym czasie, że współmałżonek nie jest taki idealny, zaczynamy dostrzegać jego wady, pojawiają się problemy o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia, a wzajemne uczucia nie są już tak pozytywne i gorące. Część osób stwierdza, że to koniec miłości, nic nas już nie łączy, jesteśmy coraz dalej od siebie, najlepsze już za nami, nic dobrego już nas razem nie spotka. Pozostaje trudny wybór, albo dalej się tak męczyć, albo znaleźć miłość gdzie indziej, rozwieść się, spróbować jeszcze raz.
Dlaczego tak się dzieje?
Kiedy zaczyna podobać się nam druga osoba, poznajemy się coraz bardziej i zwykle pojawia się zakochanie. Intensywne pozytywne uczucia stają się coraz silniejsze, przeszkadzają nam nawet w pracy i zasypianiu, myślimy i ciągle tęsknymi za drugą osoba, każda wspólnie spędzona chwila jest cenna jak złoto, nie widzimy wad a tylko same zalety, patrzymy na świat optymistycznie, nie ma dla nas nic niemożliwego, jesteśmy zdolni do wielkich poświeceń dla ukochanej osoby.
Zarówno medycyna, jak i psychologia opisują proces zakochania bardzo dokładne. Kiedy się zakochujemy w mózgu wydzielają się pewne hormony, powodujące, że zachowanie człowieka się zmienia, nieraz na zupełnie nieracjonalne (np. mężczyzna zacznie sprzątać przed przyjściem ukochanej, pisać wiersze, pójdzie do opery, a nawet na zakupy, a kobieta zacznie kibicować ulubionej drużynie mężczyzny, czy wypije z nim piwo, którego smaku nienawidzi). Najszybciej wydziela się fenyloetyloamina (PEA) zwana hormonem miłości, następnie dopamina czyli hormon szczęścia, serotonina i noradrenalina (naturalny doping). To one powodują tzw. motylki w brzuchu, przyspieszone bicie serca. Zakochani nie czują wówczas zmęczenia i mogą „góry przenosić”. Nawet krótkotrwały brak bliskiej osoby wywołuje smutek, tęsknotę a nawet depresję. Niektórzy porównują to zakochanie do choroby psychicznej.
A było tak pięknie…
Niestety stan zakochania mija. Trwa to zwykle 2-3 lata. Potem stężenie hormonów odpowiedzialnych za zakochanie zaczyna spadać, a wraz nimi powoli ulatują pozytywne uczucia. Spędzone razem chwile nie są już tak miłe, zaczynamy dostrzegać wady ukochanej osoby, drobiazgi życia codziennego zaczynają irytować (np. papier toaletowy rozwija się nie na tę stroną co trzeba, muszla klozetowa jest osikana, lustro oplute śliną, włosy w wannie, skarpetki nie chcą same wędrować do kosza, co tydzień obiadki u teściów, których szczerze nie cierpimy, żonie często wieczorem zaczyna boleć głowa… itd.). Zaczynamy patrzeć na żonę/męża bardzo krytycznie i nieraz zastanawiamy się, czy jest to ta sama osoba, z którą brałem/brałam ślub. Okazuje się, że mamy inny system wartości, inne wzorce zachowania wyniesione z domu, inne temperamenty. Coś co wcześniej w ogóle nam nie przeszkadzało, teraz staje się istotnym problemem. Dodatkowo, cały świat nie jest już tak różowy jak dotychczas, góry nie dają się przenieść. Mogą pojawić się problemy finansowe, mieszkaniowe, zdrowotne. To wszystko razem sprawia, ze możemy nie być razem już tak szczęśliwi. Gdy pojawi się potomstwo, uważane za wielkie szczęście dla małżeństwa, może także zmniejszyć poczucie szczęścia z powodu nieprzespanych nocy, nowych wyzwań i trudności, i faktu że żona ma już znacznie mniej czasu i uczucia dla męża, który nieraz czuje się odstawiony na boczny tor.
Co robić?
Kiedy minie zakochanie zwykle pojawia się dylemat – co zrobić? Wydaje się, że miłość wygasła, męczy nas bycie razem, łączą już nas tylko dzieci i wspólny kredyt hipoteczny.
Dawniej zaciskało się zęby i uważało, że skoro przysięga obowiązuje do końca życia, to trzeba jakoś wytrzymać i jakoś żyć w tym niesatysfakcjonującym związku. Ostatecznie małżonkowie zgadzali zostać męczennikami i pójść do nieba. Jakby na wzór tego co przeżywali kiedyś ludzie w obozach koncentracyjnych Odskocznią, żeby być wówczas bardziej szczęśliwym, był alkohol, towarzystwo, hobby – takie, by przez całe weekendy nie być w domu, albo uciec w pracę, a z domu. uczynić tylko noclegownię.
Obecnie coraz popularniejsze jest inne rozwiązanie. Ponieważ miłość wygasła, a ja mam prawo do szczęścia i miłości, to mogę ich poszukać gdzie indziej, znaleźć nowy obiekt, który spowoduje, że znów będę unosić się nad ziemią, przenosić góry, tęsknić, pisać wiersze, kupować kwiaty… . Wiele innych kobiet wydaje się milszych i atrakcyjniejszych od mojej żony, a wielu innych mężczyzn bardziej opiekuńczych i wyrozumiałych od mojego męża. Po co więc się męczyć? Obecnie około 50% małżeństw kończy się rozwodem. Niektóre gwiazdy mają za sobą wiele nieudanych małżeństw i rozwodów, a pomimo wielu prób znalezienia szczęścia i miłości z coraz to nową osobą, są głęboko nieszczęśliwe. Hormony związane z zakochaniem są jak narkotyk, jeśli chce się ciągle trwać w tym stanie, trzeba ciągle więcej i więcej, czyli nowej miłości (miłostek) i uczuć, a i tak w końcu pozostaje ogromny niezaspokojony głód. Osoby który są w drugim, trzecim i kolejnych związkach, często doświadczają, że kiedy zakochanie mija, nowa osoba nie jest wcale taka idealna, miłość wygasła i znowu brak szczęścia, a niektórzy dochodzą do smutnej konkluzji, że w porównaniu do tego co jest, to pierwsza żona nie była wcale taka zła.
Czy istnieje trzecia droga?
Nie tylko nauka Kościoła, ale zarówno psychologia, jak i medycyna wskazują, że istnieje trzecia droga. Kiedy zakochanie mija i pozytywne uczucia wygasają, brak chemii, bo poziom hormonów miłości spada, wtedy jest dopiero czas na PRAWDZIWĄ, AUTENTYCZNĄ, DOJRZAŁĄ MIŁOŚĆ małżeńską. To nie koniec a prawdziwy początek wspólnej szczęśliwej drogi. Właśnie wtedy, kiedy nie jesteśmy już niewolnikami hormonów i pozytywnych uczuć można w pełni świadomie zawalczyć o swoje małżeństwo. Jest to czas, aby podjąć decyzję by kochać tę druga osobę pomimo wszystko i podporządkować swoje działania i emocje tej decyzji. Decyzję tę pewnie trzeba będzie nieraz podejmować ciągle na nowo.
Czas, aby popatrzeć nie na to co ja mogę dostać od współmałżonka, ale co ja mogę dać, nawet wtedy kiedy mi się nie chce, kiedy trudno to zrobić, kiedy uważam że współmałżonek na to nie zasługuje. Chcę jego/jej dobra nie dlatego że spełnia moje potrzeby, oczekiwania i że mam pozytywne emocje, ale dlatego, że taka jest moja decyzja. To jest prawdziwa dojrzała miłość, podobna do miłości jaka obdarzył nas Bóg, miłość, która patrzy się na to, co mogę otrzymać, ale co mogę dać z siebie. Bo więcej szczęścia jest w dawaniu niż braniu. Taka miłość ma też moc przemienić drugą osobę, bardziej niż gderanie, szantaż, manipulacja czy groźba rozwodu. Naszą decyzją może być to, że nie koncentrujemy się na drobnych negatywnych szczegółach i zachowaniach drugiej połówki. Możemy postarać się zauważać (czasem to strasznie trudne) dobre cechy i dziękować za dobre nawet drobne rzeczy (choćby ich trzeba z lupą szukać). Zawsze można wybrać wspólną kolację i rozmowę jak minął dzień, zamiast piwa i filmu akcji (no – meczu może szkoda), czy pączków i komedii romantycznej. Jako odtrutkę dla panującej mody na szybki rozwód gdy nie jest już fajnie, warto znaleźć małżeństwa, które trwają, które są przykładem jak walczyć o miłość, jedność i szczęście, nawet wtedy gdy pozytywne uczucia wygasły.
W małżeństwie nie jesteśmy pozostawieni sami sobie, poprzez sakrament i zawarte przymierze (przymierze to coś, co obowiązuje do końca życia, nawet jeśli druga strona się wycofa, umowę natomiast można rozwiązać jednostronnie) Bóg sam zobowiązuję się nas wspierać, pomagać nam i obdarzać miłością. Wspólna modlitwa, prośba o pomoc, by On pomógł wypełnić nam wszelkie nasze braki może okazać się bardzo skuteczna. Małżeństwa, które się razem modlą i razem starają się poznawać Boga, rozwodzą się bardzo rzadko (statystycznie <1%).
Jeśli uda się zawalczyć o małżeństwo, gdy nie jest już tak miło i przyjemnie i przygniata nas rzeczywistość, to nawet medycyna potwierdza, że osiągnięcie długotrwałego poczucia szczęścia jest możliwe. Jeśli zdecydujemy się po wygaśnięciu zakochania, kochać, szanować i dbać o dobro drugiej osoby, zaczynają wytwarzać się endorfiny (pomagają w tym drobne gesty, przebywanie razem, dotyk, pocałunek, wzajemne zrozumienie). Intymność, dotyk, przytulenie, głaskanie wytwarza oksytocynę (zwaną hormonem wierności), które pogłębia więzi i sprawia, że panowie nie oglądają się za innymi kobietami. U mężczyzn inny hormon – wazopresyna, razem z testosteronem daje poczucie stabilności związku, wzajemnej zależności. Jeśli zdecydujemy się kochać i dbać o dobro drugiej połówki, istnieje szansa na pozytywne relacje i poczucie szczęścia i miłości a hormony mogą być wydzielane przez długie lata aż do starości. Nawet fizjologia, wskazuje, że można w miłości się razem szczęśliwie zestarzeć w małżeństwie, szczególnie z pomocą Tego, który jest Dawcą miłości i jest najbardziej zainteresowany małżeńskim szczęściem:
Zasadzeni w domu Pańskim rozkwitną na dziedzińcach naszego Boga. Wydadzą owoc nawet i w starości, pełni soków i zawsze żywotni (Ps 92, 14, 15).
Ciąg dalszy nastąpi…