Jak Archanioł Rafał uzdrowił moje serce i przyprowadził do mnie mojego obecnego męża.
W wieku 37 lat wyszłam za mąż. Nawet w dzisiejszych czasach jest to bardzo późno. Dlaczego tak późno? I jak przeżywałam ten czas samotności? Oraz dlaczego porównuję się do Sary z Pisma Świętego, którą Rafał Archanioł uzdrowił z przekleństwa zabijania swoich mężów w noc poślubną?
Tak jak większość dziewczyn gdzieś głęboko w sercu pragnęłam poznać bratnią duszę, z którą będę cieszyć się radościami i wspierać w trudnościach. Byłam nieśmiałym dzieckiem, mniej nieśmiałym wobec dorosłych niż wobec rówieśników, szczególnie płci przeciwnej.
Moja nieśmiałość była na tyle paraliżująca, że gdy zakochał się we mnie najfajniejszy chłopak w 5 klasie podstawówki to go unikałam, chociaż bardzo mi się podobał. To była dziecinada, ale już na tym etapie dało się zauważyć mój lęk przed wchodzeniem w bliską relację z chłopcami. Okres dojrzewania to taki czas kamuflażu, innej formy ucieczki od wzroku mężczyzn. Kamuflażem był mój mało dziewczęcy ubiór oraz problemy z cerą. Pomimo pragnienia posiadania chłopaka, lęk przed intymnością, czyli powiedzenie komuś kocham, zwierzanie się z ważnych spraw, czy trzymanie za ręce, był na tyle paraliżujący, że swoim sposobem bycia, zniechęcałam do bliższej relacji.
Poznawałam chłopców, także pisząc listy przez Internet. Ewentualne spotkanie na żywo wywoływało we mnie psychosomatyczne objawy w postaci biegunki. Jednak szłam na takie spotkania. Niestety byłam bardzo spięta i nic z tego nie wychodziło. Ten paraliż trwał latami. Pojechałam na studia do Warszawy i mimo ciągłego otaczania się rówieśnikami, nie poznawałam nikogo z kim mogłabym się związać. Czułam się w pewnym sensie niewidoczna, jakbym nosiła pelerynę niewidkę.
Na czwartym roku studiów nastąpiła pewna zmiana. Wyjechałam na Erasmusa do Szwecji i nagle zaczęłam być widoczna. Od kolegów z różnych krajów słyszałam komplementy typy “beautiful”, “you are so hot”, częste proszenie do tańca w klubie studenckim, interesujące z nimi rozmowy. Spośród setki studentów Erasmusa zakochał się we mnie Hiszpan, z którym chodziłam do kościoła. Od niego pierwszy raz usłyszałam “Kocham Cię”. I wtedy ponownie nastąpił paraliż przed intymnością. Zaczęłam być przy nim spięta, unikałam go, chociaż mieliśmy wspólne towarzystwo i byłam w nim zakochana! Po roku studiów rozjechaliśmy się do swoich krajów, a ja jeszcze długo żyłam tą “zmarnowaną” szansą.
W Polsce skończyłam studia, poszłam do pracy i nadal poznawałam różnych mężczyzn. Albo z mojej, albo z ich strony nie było chęci kontynuacji. Ponownie czułam się niewidoczna. Wesela to była udręka, bo albo szłam sama, albo z kolegą, przy którym nie czułam się do końca komfortowo. Jeszcze do 30-tki pytano mnie o ślub. Po 30-tce dano sobie spokój. Wokół ludzie łączyli się w pary, mieli kolejne dzieci, a u mnie nic.
W tym czasie nastąpił następny przełom w moim życiu. Rodzice gdzieś wyjechali i poprosili, żebym nocowała w ich domu. Samotne bycie w dużym domu odczułam bardzo dotkliwie, więc postanowiłam poprawić sobie humor wizytą u fryzjera. W salonie była znajoma kosmetyczka i fryzjerka, o której wiedziałam z opowiadań mamy, że od lat stara się o potomstwo. Jeździ w różne święte miejsca, zawierza tą kwestię Panu Bogu i leczy u doktora Wasilewskiego. Nawet występowała w programie telewizyjnym, w którym powiedziała, że chce pojechać do Rzymu na grób Jana Pawła II, żeby zawieźć swoją intencję. Jeszcze wtedy byłam takim tradycyjnie chodzącym do kościoła katolikiem. Jej odwaga mówienia publicznie o swoim problemie i wiara w siłę modlitwy, zrobiły na mnie ogromne wrażenie.Gdy leżałam z głową na umywalce, Ewa, kosmetyczka, z radością oznajmiła mi, że Emilka, fryzjerka, jest w ciąży i żeby podziękować mojej mamie za modlitwę i różaniec z Rzymu. I gdy ta odważna dziewczyna ścinała mi włosy, uświadomiłam sobie, że też tak mogę. Też mogę do skutku i gdzie się da “dobijać” w sprawie zamążpójścia.
Po tej wewnętrznej decyzji Pan Bóg zaczął mnie oczyszczać i posyłać w różne miejsca. Wtedy nastąpił boom w moim życiu, jeśli chodzi o doświadczenie żywego Kościoła. Wstąpiłam do wspólnoty, jeździłam na kursy kerygmatyczne, wyjechałam na spotkanie Taize do Rzymu. Poznawałam bardzo wartościowych i ciekawych ludzi, z którymi do dzisiaj utrzymuję bliskie relacje. Jednak mężczyzn pasujących do mnie jak nie było, tak nie było. Nie poddawałam się, jeździłam z obcymi ludźmi na wyjazdy górskie dla singli katolickich, odmawiałam kolejne modlitwy, prosiłam innych o modlitwę, dawałam na mszę.
Trwało to latami, więc można odnieść wrażenie, że moje poczynania są na nic, ale dziś widzę, że Pan Bóg mnie przygotowywał do powołania, którego tak bardzo pragnęłam. Byłam szczęśliwa, realizowałam pasje, spotykałam się z przyjaciółmi, ale czasami zdarzały się chwile załamania i żalu do Pana Boga. Kumulacja mojego zniechęcenia i braku wiary, że spotkam w końcu wartościowego mężczyznę, nastąpiła po zapisaniu się na pewien portal randkowy. Otrzymywałam niedwuznaczne propozycje, a te normalne korespondencje okazywały się nietrafione. Dodatkowo pracowałam w męskim gastronomicznym towarzystwie, które nie stroniło od wulgarnych żartów i gestów.
I w tym najgorszym momencie pojawił się Posłaniec Boży. Zakończyłam pracę w gastronomii, wróciłam do Białegostoku i na jednym z fanpage’y przeczytałam świadectwo dziewczyny, że modliła się wieloma modlitwami w intencji swojego męża i nic i wtedy jakaś siostra zakonna poleciła jej nowennę do Rafała Archanioła. Myślę sobie: “Czemu nie? Jestem zrezygnowana, ale nie mam nic do stracenia, to tylko 9 dni”. Zaczęłam nowennę, aktywowałam konto na portalu randkowym i chociaż nadal pisali do mnie mężczyźni z różnymi propozycjami, to się nie zrażałam. 1 maja 2017 napisał do mnie mój obecny mąż. Miał prosty, konkretny i poprawny językowo, co się rzadko zdarza na tym portalu, opis swojej osoby. Jego zagajenie było na tyle nietypowe, że się nim zainteresowałam. Na zdjęciu prawie go nie było widać, bo zrobione z daleka. Po wymianie kilku wiadomości doszliśmy do wniosku, że warto się spotkać face-to-face. W trakcie pierwszego spotkania poruszyliśmy dużo ważnych tematów, a paraliżujące lęki minęły. Oboje byliśmy konkretni i wiedzieliśmy, że naszym celem jest małżeństwo, a nie przypadkowa znajomość. Spotkanie było na tyle ciekawe, że oboje chcieliśmy się dalej poznawać. Nie obyło się później bez próby ucieczki, ale wtedy mój obecny mąż zabrał mnie na Jasną Górę, żeby zawierzyć naszą znajomość Najświętszej Panience, co utwierdziło i nadal utwierdza mnie w powziętej decyzji. Niecały rok po ślubie staliśmy się rodzicami małego brzdąca, a dziś oczekujemy kolejnego maleństwa.
Latami paraliżujący lęk blokował mnie przed poznawaniem wartościowych mężczyzn, z drugiej strony peleryna niewidka chroniła mnie przed niewłaściwymi znajomościami. Dziś widzę w tym działanie Pana Boga, a Jego posłaniec Archanioł Rafał na koniec ujawnił się i uzdrowił jak Sarę, żebym nie uciekła i mogła wypełnić swoje powołanie oraz przyprowadził Tobiasza, mojego męża.
Agnieszka